Cała Polska Rowerowa.pl - portal kolarski i rowerowy

Każdy kiedyś „pstrykał” w kapsle. Ta gra porwała miliony

Każdy kiedyś „pstrykał” w kapsle. Ta gra porwała miliony

Polskie podwórka, szczególnie w latach 70. i 80. XX wieku, zostały opanowane przez dzieciaki, które marzyły o tym, aby kiedyś zostać Szurkowskim, Piaseckim, Amplerem czy Abdużaparowem.

Tekst przeczytasz w ok. 3 minuty.

Udostępnij artykuł

Polskie podwórka, szczególnie w latach 70. i 80. XX wieku, zostały opanowane przez dzieciaki, które marzyły o tym, aby kiedyś zostać Szurkowskim, Piaseckim, Amplerem czy Abdużaparowem.
Ręka do góry, kto nie grał choć raz w życiu w kapsle. No właśnie, nie widzę. Bez jakiejkolwiek przesady: miliony Polaków znają tę grę.
– Za czasów świetności Wyścigu Pokoju, kapsle były grą podwórkową numer jeden. W całej Polsce, przynajmniej w maju – słusznie zauważył na swoim blogu starzyalejarzy znany komentator kolarski Eurosportu oraz współautor książki „Rach-ciach-ciach, czyli pchamy, pchamy!”, Tomasz Jaroński.
– Kapsle były jedną z podstawowych zabaw mojego dzieciństwa – potwierdził mi kiedyś w rozmowie dla WP SportoweFakty Adam Probosz, dziennikarz i komentator kolarstwa w Eurosporcie. – Szaleństwo Wyścigu Pokoju udzielało się wszystkim i podwórko było przez tydzień Warszawą, Pragą i Berlinem, chociaż nikt z nas nie widział tych miast na oczy.
Dla niezorientowanych (jeżeli jednak tacy tutaj są) przypomnijmy w kilku słowach zasady. Były bardzo proste. Jeden z graczy przygotowywał trasę na chodniku (rysując ją kredą lub zwykłym kamieniem znalezionym w trawie), a pozostali uczestnicy umieszczali na starcie swoje kapsle i zaczynała się zabawa. Celem była meta, którą należało osiągnąć w jak najmniejszej liczbie pstryknięć. Zazwyczaj podczas jednej kolejki, jeden kapsel miał trzy „pstryknięcia”. Grało się do ciemnej nocy. Aż zniecierpliwieni rodzice nie ściągali dzieci „siłą” do domów.
Kapsle były różne: po wodzie mineralnej, po piwie, po coli (jak ktoś miał dostęp do towarów z Peweksu), a czasem znalezione po prostu w trawniku pod blokiem. Najważniejsze było to, co w środku. Kapsle do jazdy w górach były puste, a sprinterzy mieli wypełnienie woskiem, a często dodatkowo obciążenie monetą. Wszyscy pięknie ozdabiali swoich zawodników: wyciętymi flagami z atlasów, pięknymi koszulkami z papieru i cudownymi zdobieniami. To były prawdziwe dzieła artystyczne. Każdy miał w swoim woreczku przynajmniej kilkadziesiąt kapsli gotowych w każdym momencie do rywalizacji.
Szaleństwo gry w kapsle niosło za sobą kilka plusów. Odciągało dzieci od siedzenia w domu, od telewizorów, które w tamtym czasie już wchodziły na polski rynek. Po drugie, po takiej rozgrywce często siadało się na prawdziwy rower i tam dochodziło do „dogrywki”. Pedałowało się do utraty tchu, mając przed oczami piękny, kolorowy peleton Wyścigu Pokoju. Wreszcie, część z dzieciaków w taki sposób zakochała się w kolarstwie, a potem poszła do klubu, na swój pierwszy trening kolarski.
Przykład? – Pamiętam, jak z kolegami grałem namiętnie w kapsle, na których mieliśmy wypisane nazwiska: Szurkowski, Szozda, Hanusik, Mytnik, niektórzy pisali Aavo Pikkuus – wspominał w jednym z wywiadów Zenon Jaskuła, nasz wielki zawodnik, triumfator m.in. etapu podczas Tour de France.
Warto wrócić do korzeni. Warto zebrać kilka, kilkanaście sztuk kapsli, usiąść wieczorem z dziećmi, przygotować „zawodników”, a następnego dnia wyjść z domu, pójść do parku, narysować trasę i zarazić pociechy bakcylem fantastycznej zabawy. Ileż przy tym będzie radości, relaksu, ciekawych rozmów. A przy okazji wspólnie spędzimy czas, czego nam tak bardzo w dzisiejszym, szalonym świecie brakuje. Polecam.
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj również

© Copyright 2019-2024 Rowerowa.pl. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.