Cała Polska Rowerowa.pl - portal kolarski i rowerowy

Wstyd na cały świat. W Walentynki odbędzie się licytacja toru w Pruszkowie

Wstyd na cały świat. W Walentynki odbędzie się licytacja toru w Pruszkowie

Od ponad pięciu lat w Polskim Związku Kolarskim trwa chocholi taniec. W fotelu prezesa zmieniają się kolejni ludzie, a rozwiązania problemów finansowych federacji, jak nie było widać, tak nie widać nadal. No i jeszcze ten komornik!

Tekst przeczytasz w ok. 5 minut.

Udostępnij artykuł

Od ponad pięciu lat w Polskim Związku Kolarskim trwa chocholi taniec. W fotelu prezesa zmieniają się kolejni ludzie, a rozwiązania problemów finansowych federacji, jak nie było widać, tak nie widać nadal. No i jeszcze ten komornik!

„Komornik Sądowy przy Sądzie Rejonowym w Pruszkowie (…) podaje do publicznej wiadomości, że w dniu 14-02-2023 o godz. 11:40 (…) odbędzie się druga licytacja użytkowania wieczystego, którego właścicielem jest Polski Związek Kolarski położonego przy Andrzeja 1, 05-800 Pruszków (…)” – takie ogłoszenie można znaleźć na stronie internetowej, która informuje o licytacjach komorniczych z całej Polski.

Tak, tak, to nie pomyłka. Chodzi o kolejną już licytację największego w Polsce (a praktycznie to jedynego) toru kolarskiego. Cena wywoławcza? Prawie 71 milionów złotych.

Agonia

Historia toru w Pruszkowie pokrywa się idealnie z historią problemów polskiego kolarstwa. To miał być obiekt, dzięki któremu nasi reprezentanci wejdą do światowej czołówki, będą zdobywać medale igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. A okazało się, że to kula u nogi Polskiego Związku Kolarskiego.

Nie wdając się w szczegóły (bo tutaj materiału mamy na książkę i to całkiem potężną), błędy, które popełniło całe środowisko kolarskie spowodowały, że federacja kolarska jest zadłużona na kilkadziesiąt milionów złotych. I taka sytuacja trwa od wielu lat. Ale od 2017 roku, kiedy ministerstwo sportu zakręciło kurek z pieniędzmi, chocholi taniec zamienił się w agonię.

Agonię, z której nie widać wyjścia. Kolejni „lekarze” nie dają rady. Albo porzucają „pacjenta” jeszcze przed szczegółową diagnozą, albo uciekają, gdzie raki zimują, kiedy ich pomysł na leczenie okazuje się daremny.

Niekochany związek

Licytacja komornicza i to jeszcze w Walentynki to brutalna metafora obecnej sytuacji. Polskiego Związku Kolarskiego już nikt nie kocha. Kibice? Już dawno postawili krzyżyk na tej instytucji, a słynne „a wy nie pijecie” jest fundamentem memów. Zawodnicy i trenerzy? Jak słyszą o Pruszkowie to mają drgawki. Ministerstwo sportu? Są takie okresy, że urzędnicy nawet nie odbierają telefonów z PZKol-u. Wymowne!

Wydaje się, że związku nie kochają nawet kolejni prezesi. Bo każdy z nich – nomen omen – przejechał się na tym, że objął to stanowisko. Każdy skończył na tarczy. Od 2017 roku już piąty człowiek próbuje kierować tonącym okrętem. Nawet Wikipedia nie nadąża ze zmianami. Po rezygnacji Dariusza Banaszka (na skutek tego, że nie powiadomił prokuratury o seksaferze, problemów finansowych i reakcji ówczesnego ministra sportu, Witolda Bańki) prezesami byli: Janusz Pożak, Krzysztof Golwiej, Grzegorz Botwina, a od kilku tygodni z problemami mierzy się Rafał Makowski.

Kadencja prezesa związku sportowego powinna wynosić cztery lata (wymusza to cykl olimpijski). W kolarstwie ostatnim, który przepracował taki okres (a nawet dłuższy) był Wacław Skarul. Ale to było już prawie siedem lat temu.

Pożar za pożarem

– Nie chcę dłużej gasić pożarów i reagować na zaskakujące nas sytuacje. Traktuję PZKol jak projekt inżynierski, w którym mamy założenia i zasoby, których możemy użyć do rozwiązania istniejących problemów – przyznał w wywiadzie udzielonym portalowi naszosie.pl, aktualny prezes PZKol-u, Rafał Makowski.

Tylko, jak tutaj nie gasić pożarów, skoro za kilkanaście dni związek może stracić swój majątek, tor kolarski. Jak nie gasić pożarów, skoro nad torem wisi zagrożenie, że zostanie odcięta dostawa prądu i ciepła. Z powodu zaległości finansowych oczywiście. Wreszcie jak tu nie gasić pożaru, skoro nadal nie przygotowano i złożono rozliczeń finansowych za lata 2017-21. Nie przygotowano, choć polskie prawo tego wymaga. A bez tego to nawet nie ma, co marzyć o poprawie kontaktów z ministerstwem.

Te rozliczenia finansowe są „gamechangerem”. Od czasów kadencji prezesa Pożaka kolejni ministrowie sportu powtarzają: zróbcie audyt, przynieście nam dokumenty potwierdzające, jakie są wasze długi, a wtedy możemy usiąść do stołu i załatwić wasze problemy raz na zawsze. Przejmiemy tor, spłacimy długi, rozpoczniecie nową kartę historii polskiego kolarstwa. Czystą kartę.

Minister zamknie teczkę?

Ale tych rozliczeń nadal nie ma. Próbowało je przygotować już kilka kancelarii księgowych. Bez skutku. Nie dziwię się. Od wielu osób słyszałem, że w 2017 roku „faktury walały się po pokojach PZKol-u i nikt nie miał nad tym kontroli”. A potem jeszcze przyszedł prokurator i zabrał dokumenty finansowe, bowiem prowadził śledztwo w kierunku niegospodarności związku. Bałagan jest więc niewyobrażalny.

Kolejni prezesi mówią: już za moment, już za chwileczkę, rozliczenia będą gotowe. A potem mijają dni, tygodnie, miesiące, lata. Co mówi Makowski? – W lutym przedstawię plan działania – skomentował sprawę brakujących rozliczeń.

Oby to był luty 2023. Bo w przeciwnym przypadku minister Kamil Bortniczuk raz na zawsze może zamknąć teczkę z napisem „Zakup toru kolarskiego, przekazanie go do Centralnego Ośrodka Sportowego i spłata długów PZKol-u”. A wtedy? Jak to było? Ostatni gasi światło. O ile ono jeszcze będzie.

Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj również

© Copyright 2019-2024 Rowerowa.pl. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.