Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, że w połowie września będzie 30 stopni, piękne słońce, a w telewizji Rafał Majka będzie walczył o zwycięstwo w Tirreno-Adriatico, brałbym taki scenariusz w ciemno. Nie ma nic gorszego, jak nagłe, jesienne ochłodzenie, które w większości przypadków równa się z zamknięciem roweru w piwnicy. Na kilka długich miesięcy. Człowieka może dopaść depresja.
W tym roku mamy złotą rowerową jesień. Co prawda kalendarzowo brakuje jeszcze kilku dni do jej rozpoczęcia, ale pewnie się zgodzicie, że wrzesień bardziej nam się kojarzy z jesienią niż latem. A tutaj taka niespodzianka. Za oknem prawie 30 stopni, piękne słońce, nadal można kręcić na rowerze w krótkiej koszulce. A i zatrzymać się na kawie, a nawet smacznych lodach.
Polacy korzystają z przychylności aury. W ostatni weekend widziałem tłumy w katowickiej Dolinie Trzech Stawów. Całe rodziny rowerami przemierzały parkowe alejki. Piękny widok. Trzymamy formę, będziemy zdrowsi, a każde dziecko odciągnięte choć na moment sprzed ekranu komputera, to wielki sukces. Katowice to nie wyjątek. Tak było w całym kraju.
A propos ekranu. Telewizja serwuje nam obecnie Tour de France i Tirreno-Adriatico. Epidemia koronawirusa przewróciła kolarski kalendarz do góry nogami. Zamiast wiosennych klasyków czy lipcowej Wielkiej Pętli mamy jesienne szaleństwo: TdF, za chwilę Giro d’Italia, Vueltę a Espana, mistrzostwa świata, a przecież przed nami jeszcze wiosenne (wróć, jesienne tym razem) klasyki. Coś pięknego. Wielu z nas obserwuje walkę najlepszych kolarzy świata, a zaraz potem siada na rower i z pełną motywacją przemierza kilometry. Kilometry endomorfin, szczęścia, radości.
Niedawno pisałem o tym, że koronawirus przyniósł nam wielki paradoks – pokochaliśmy rowery. Cudowne zauroczenie jednośladami trwa nadal. Jesień podtrzymuje ten nagły i zupełnie nieoczekiwany wybuch miłość ludzi do roweru. Oby jak najdłużej. Nie mam nic przeciwko jeździe w pełnym słońcu przynajmniej do końca października.
I nie jest ważne, czy jeździsz na rowerze szosowym, góralu, gravelu, retro czy typowo miejskim „kanapowcu”. Wszyscy jesteśmy jedną, wielką rodziną. Także uśmiechajmy się do siebie i łapmy te ostatnie promienie słońca.