- Dla mnie jazda na rowerze to wolność, to odkrywanie nieznanego - usłyszałem od Adama Bieleckiego, słynnego polskiego himalaisty, ale także kolarza-amatora.
Jego słowa potwierdzają inni, znani (ale nie tylko) ludzie, z którymi często rozmawiam o rowerach. - Nie ma nic piękniejszego, jak szum asfaltu, wolna głowa, reset po całym dniu pracy - to z kolei Karol Okrasa, znany z telewizji kucharz, a jednocześnie zapalony kolarz.
Warto o tym pamiętać. Wiem, że wielu z nas zatraca się w treningach. Traktuje rower jako narzędzie do osiągania coraz to lepszych wyników. Nie mam nic przeciwko temu, jeżeli robimy to z głową, a przede wszystkim bezpiecznie dla siebie, jak i innych uczestników ruchu drogowego. Natomiast - wiem to również z doświadczenia - wcześniej czy później przyjdzie znużenie.
Kolejny trening na tej samej trasie, kolejny raz trzeba wykonać konkretną pracę, znów należy obserwować waty (lub puls), itd., itd. Nawet dla mnie, z wykształcenia matematyka, który lubi potem analizować wszelkie dane statystyczne, w pewnym momencie to zbyt nudne.
Jazda na rowerze powinna być przyjemnością, przygodą. Jak to zrobić? Jak odnaleźć przyjemność z tego, co z zasady powinno być radosne?
1. Przynajmniej raz w tygodniu jedźmy na wycieczkę (tak, wycieczkę, a nie trening) rowerową w nieznane. Tak po prostu, przed siebie. Obserwujmy okolicę, poznajmy nowe drogi, zatrzymujmy się czasami, zróbmy zdjęcie, zamówmy kawę. Totalny luz.
2. Zaprośmy do jazdy rodzinę, przyjaciół, znajomych. I niech to nie będą kolarze z krwi i kości. Umówmy się i jadąc w tempie komunikatywnym pośmiejmy się, powygłupiajmy, itp. Oczywiście w parku, na ścieżce rowerowej, a nie na drodze publicznej wśród pędzących TIR-ów.
3. Wycieczka z dzieciakami? Tak, to doskonały pomysł. Nic nie relaksuje tak, jak przejażdżka z dziećmi. Z przystankami na zabawę na karuzeli, lody czy grę w piłkę w parku.
4. Zostawmy licznik w domu. Spróbujmy raz na jakiś czas wsiąść na rower bez tego urządzenia, które niczym strażnik monitoruje nam wszystko: od mocy, przez tętno, po kadencję.
5. Zróbmy tygodniową przerwę. Stosuję taki system od lat i moim zdaniem całkiem nieźle się sprawdza. Nie czuję znużenia. O co chodzi? Otóż staram się być aktywny fizycznie (rower, bieganie, turystyka górska) przez 12 tygodni z rzędu, po czym mam tydzień „wolnego”. W ciągu tych siedmiu dni nie włączam swojej aplikacji do monitorowania aktywności. Rok ma 52 tygodnie, więc idealnie zamykam się w czterech takich cyklach.
Nie jesteśmy zawodowcami, nie zatraćmy się w nudnym treningu. Bo po jakimś czasie może się okazać, że taki rygor pozbawił nas przyjemności ze sportu. A stąd już krótka droga do... nikąd.