Cała Polska Rowerowa.pl - portal kolarski i rowerowy

Sześć godzin przed TV? Dlaczego oglądamy transmisje z wyścigów kolarskich?

Sześć godzin przed TV? Dlaczego oglądamy transmisje z wyścigów kolarskich?

Podczas pierwszego w sezonie 2023 monumentu kolarze spędzili w siodełkach...
Tekst przeczytasz w ok. 5 minut.

Udostępnij artykuł

Podczas pierwszego w sezonie 2023 monumentu kolarze spędzili w siodełkach prawie 6,5 godziny. Relacja telewizyjna była o jeszcze kilkadziesiąt minut dłuższa. Wielu z nas przez ten cały czas siedziało na kanapie i nie mogło oderwać wzroku od ekranu. Jak to możliwe?

Kilkanaście lat temu pracowałem w redakcji, w której kolarstwem zajmował się dziennikarz z potężnym bagażem doświadczenia. Całe życie jeździł na wyścigi, oglądał rywalizację kolarzy w telewizji, znał wszystkie podjazdy na pamięć.

Kiedy relacjonował na przykład Tour de France, codziennie wchodził do salki konferencyjnej, w której był telewizor, na którym można było włączyć Eurosport, siadał przed ekranem i… zasypiał. Budził się na ostatnie kilkanaście kilometrów i z wypiekami na twarzy chłonął wszystkie wydarzenia, do których zazwyczaj dochodzi na końcowych fragmentach etapów.

Ponad 100 tysięcy kibiców na kanapie przed TV

Obraz autorstwa Freepik

Wedle danych organizatora największego wyścigu kolarskiego na świecie – Tour de France – ponad 3 miliardy ludzi choć przez chwilę ogląda rywalizację w Wielkiej Pętli. To trzecie najczęściej oglądane wydarzenie sportowe: po piłkarskich mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich.

„Choć przez chwilę”… Kibiców, którzy spędzają przed TV po 4-6 godzin i oglądają każdy etap TdF od startu do mety, jest też bardzo dużo. Nawet w Polsce. Szacuje się, że jest grupa licząca ok. 100-150 tys. widzów, która regularnie siada na kanapie podczas transmisji z wyścigów kolarskich. Nie tylko Wielkiej Pętli, ale i Giro d’Italia, Vuelta a Espana, Tour de Pologne, wiosennych klasyków, mistrzostw świata czy mniejszych wyścigów.

Dlaczego to robią? Dla emocji sportowych – nasuwa się naturalnie odpowiedź. Nie do końca. Najczęściej przez większą część transmisji tych emocji jest jak na lekarstwo. Czyli co? Kibice śpią? Tak, jak mój starszy kolega-dziennikarz z początku tego tekstu?

Eurosport jak National Geographic

fot. Erich Westendarp z Pixabay

Nie, nie śpią. Przynajmniej w znakomitej większości przypadków. Co więc robią? Podziwiają widoki: krajobraz, architekturę, przyrodę. Tak, tak – to nie jest żart. To oficjalne wyniki badań, które od lat są prowadzone przez organizatorów wyścigów.

I dlatego kolarskie relacje w TV są tak prowadzone, by widz mógł poznać tereny przez które sunie peleton. Ich historię, ludzi tam mieszkających, miejsca, które warto odwiedzić. Spędzając kilka godzin na kanapie, kiedy za oknem w Polsce panuje sroga zima, przenosimy się do zielonej Hiszpanii. Czyż to nie jest piękne?

Dlatego siedzimy z otwartymi ustami i nie możemy wyjść z podziwu, jaki ten świat jest piękny. Wielu z widzów traktuje Eurosport i kolarskie transmisje jak… National Geographic. Za darmo (no dobra, za cenę dostępu do telewizji kablowej, satelitarnej czy aplikacji) możemy poczuć się, jak podróżnicy, którzy właśnie odwiedzają: a to Kraj Basków, a to San Remo, a to belgijskie bruki.

Nie tylko Jaroński i Probosz

Widz-podróżnik nie nudzi się więc nawet przez siedem godzin transmisji TV z wyścigu Mediolan – San Remo. On chłonie. Chłonie piękną wiosnę, która jest już na południu Europy. Piękne barwy, przyroda – producent sygnału telewizyjnego już doskonale wie, jak to pokazać, jak opakować, aby zatrzymać nas przed ekranem.

Ujęcia z helikoptera, dynamiczne kadry z pędzącego z kolarzami motoru, wreszcie stacjonarne kamery, które pokazują o wiele więcej niż jadący przed siebie peleton.

Do tego komentarz. Nie tylko Tomasz Jaroński czy Adam Probosz kładą spory nacisk na opowiadanie wielowątkowe. Dokładnie tak samo robią ich koledzy z innych krajów. Kibic nie chce tylko i wyłącznie słuchać o liczbie zębów w tarczy, którą zamontował w swoim rowerze Tadej Pogacar. Oj, nie. On chce poznać najciekawsze historie związane z regionem, w którym ścigają się zawodnicy.

Pragnie poszerzyć swoją wiedzę o wydarzenia historyczne, poznać największe zabytki, w końcu dowiedzieć się, jak tam na miejscu żyją ludzie. I czy mają te same problemy życia codziennego.

Ponad milion za promocję

fot. Ralph z pixaby

Po co to wszystko? Nie można skupić się tylko na sporcie? Nie, nie można. To… biznes. Przecież wielu największych sponsorów wyścigów i transmisji TV to firmy turystyczne, lokalne władze, fundacje promujące dany teren. Im wszystkim zależy, aby część widzów nie mogła oderwać wzroku od telewizora. Im bardziej – nomen omen – wkręcą się w dany wyścig, tym większa szansa, że zaplanują swój wakacyjny lub weekendowy wyjazd właśnie w ten region.

A stąd już prosta droga do tego, by lokalne firmy zarabiały na turystyce. Nieprzypadkowo organizator Tour de Pologne – Czesław Lang – często podkreśla, jakie profity polskim miasto przynosi to, że peleton przez nie przejeżdża. Jednocześnie trzeba zapłacić za taki przywilej. Opłaty osiągają poziom setek tysięcy złotych. Choć nieoficjalnie słyszałem już o… ponad milionie złotych!

– To wydatki na promocję miasta, regionu – wielokrotnie podkreślał prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski.

To w tym mieście kolarze bardzo często finiszują. – To nam się zwraca z nawiązką. Wielu turystów odwiedza nasze miasto, „bo wcześniej widziało je w TV, podczas wyścigu TdP” – dodają pracownicy Urzędu Miasta Kraków.

Złośliwi twierdzą, że TdP może i nakręca, ale turystykę krajową. Bo transmisja z największego polskiego wyścigu nie jest tak dostępna poza Polską, jak inne, większe wyścigi.

Ale nie przejmujmy się tym. Oglądajmy kolarstwo przed ekranem, emocjonujmy się rywalizacją sportowców i cieszmy się z widoków. Są piękne!

Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj również

© Copyright 2019-2024 Rowerowa.pl. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.