Tekst przeczytasz w ok. 2 minuty, 47 sekund
Pamiętam taką sytuację, sprzed mniej więcej czterech, może pięciu lat. Jechałem na rowerze szosowym od strony Istebnej do Wisły, na jednej z „hopek” jeszcze przed Kubalonką wyprzedziła mnie starsza pani (tak, wiem, niegrzecznie jest komukolwiek wypominać wiek, a zwłaszcza kobietom, jednak wybaczcie, ale przymiotnik „starsza” odpowiednio buduje napięcie tego tekstu). Z uśmiechem na ustach, pedałując lekko, z gracją, w cywilnych ubraniach i z koszem pełnym zakupów po prostu przejechała obok z prędkością pewnie w okolicach 20 km/h, skoro ja męczyłem się, aby utrzymać 10-12 km/h na 10-15 procentowej ściance.
O mało nie spadłem z roweru! Jak to możliwe? O co chodzi? Kto to był? W mojej głowie kłębiły się pytania. Nie rozumiałem tej sytuacji. Aż nagle nadeszło olśnienie - no tak, to musiał być rower elektryczny, tzw. e-bike. I wszystko zaczęło się zazębiać. Skoro pani mieszka w górach, ma do najbliższego sklepu powiedzmy trzy kilometry, ale te trzy kilometry to w większości wspinaczka o nieludzkim nachyleniu, nie pozostaje nic innego, jak posiadać auto, motor, korzystać z PKS-u, albo mieć rower elektryczny. Eureka.
E-bike powoli zdobywają nasz rynek. Powoli? W 2019 roku co piąty produkowany w Europie rower miał napęd elektryczny. Dla porównania, pięć lat wcześniej (2014) ten udział wynosił jedynie 7,5%. Skok jest zauważalny gołym okiem.
Po co nam w ogóle rowery elektryczne? Przecież są ciężkie, nieporęczne, kto by na tym chciał jeździć? A tak w ogóle to wstyd czegoś takiego używać. To ujma na honorze rowerzysty, by się sztucznie wspomagać. Już słyszę te lamenty. Też do niedawna tak myślałem. Spotkanie z „panią w górach” całkowicie zmieniło moje podejście do tematu.
E-bike rozpycha się łokciami przede wszystkim w sferze transportowej. Nasze miasta są coraz bardziej zakorkowane, nie ma już miejsca na kolejne samochody, tracimy multum czasu na dojazd do i z pracy. A będzie jeszcze gorzej. Fachowcy przewidują większą urbanizację w kolejnych latach. Nawet skutery nie są już skuteczne. Też stoją w korkach. E-bike to co innego. Można w miarę szybko i w miarę bezpiecznie (zasięg takich rowerów to już nawet ponad 200 km) dotrzeć do pracy, nawet w garniturze.
Ale rower elektryczny może także pomóc w rekreacji. Popularność elektrycznych szos, górali czy graveli rośnie wprost proporcjonalnie z wiekiem użytkownika. Czemu powiedzmy 50-latek ma rezygnować z 100-kilometrowej przejażdżki w górach naszpikowanej wymagającymi podjazdami? Czemu ma nie wybrać się w wakacje na tygodniowy rajd, gdzie codziennie będzie łykał kolejne kilometry? Tylko dlatego, że forma już nie ta, co 10 lat wcześniej? A może dlatego, że choruje na serce i wielki wysiłek nie jest wskazany?
No właśnie nie, powinien jeździć, powinien aktywnie spędzać czas - odpowie każdy lekarz.
I tutaj z pomocą przychodzą nasze rowery - dopowie z kolei dobry sprzedawca z branży rowerów elektrycznych.
E-bike jest często jedyną szansą na aktywne życie. Czemu ludzie mają z niej nie skorzystać? Pomyślmy o tym zanim z pogardą potraktujemy kolarza na rowerze elektrycznym.