Cała Polska Rowerowa.pl - portal kolarski i rowerowy

Elektryki wypychają rowery tradycyjne na pobocze

Elektryki wypychają rowery tradycyjne na pobocze

Elektryki wypychają rowery tradycyjne na pobocze. Nie mam nic przeciwko! A Ty? Już co czwarty rower sprzedawany w Europie ma silnik elektryczny. A z roku na rok ten udział będzie jeszcze wyższy. Aż w końcu… No właśnie, czy za kilkanaście lat rowery, jakie znamy obecnie znikną z dróg?

Tekst przeczytasz w ok. 5 minut.

Udostępnij artykuł

Elektryki wypychają rowery tradycyjne na pobocze. Nie mam nic przeciwko! A Ty?

Już co czwarty rower sprzedawany w Europie ma silnik elektryczny. A z roku na rok ten udział będzie jeszcze wyższy. Aż w końcu… No właśnie, czy za kilkanaście lat rowery, jakie znamy obecnie znikną z dróg?

Lipiec 2018. Jadę od granicy z Czechami w kierunku Kubalonki. Wcześniej – przed Istebną – jest „ząbek”. No, ładny mi ząbek, raczej wielki ząb, zębisko nawet można napisać. Niespełna kilometr wspinaczki o średnim nachyleniu 11 proc. Dla takiego amatora, jak ja – wystarczy. Miejscami nachylenie sięga 15 proc. Zaciśnięte zęby, wszechobecny pot, „młynek”. Jadę, choć to mocno przesadzone określenie, mniej więcej 8-9 km/h.

Nagle wyprzedza mnie inny kolarz. Kręci z niższą kadencją, jedzie pewnie ok. 15 km/h. – Zawodowiec – myślę. Ostatkiem sił podnoszę wzrok i widzę… Babcię, która najwyraźniej była w sklepie (mijałem go kilkaset metrów wcześniej i nawet się zastanawiałem czy nie zatrzymać się na zimnej coli), na zakupach, a teraz wraca do domu. Skąd ta pewność? Widzę siatkę na zakupy dyndającą przy kierownicy. W pierwszym odruchu pomyślałem, że skoro ta kobieta od kilkudziesięciu lat tutaj mieszka i jeździ codziennie do sklepu to ma po prostu krzepę. Dopiero po chwili zauważyłem baterię przyczepioną do ramy. Uff, nie ma wstydu – pomyślałem.

Elektryk? Ale siara

To było moje pierwsze, realne zderzenie z rowerami elektrycznymi. Kiedy skończyłem trening i usiadłem w centrum Wisły na kawie, zacząłem analizować to, co się właściwie wydarzyło w Istebnej.

– Elektryk? Ale siara – pomyślałem. – Z drugiej strony, skoro ktoś potrzebuje „motorynki”, bo ma na swojej trasie góry, albo nie chce zatruwać powietrza spalinami dojeżdżając codziennie do pracy, to czemu nie?

Jak każda nowość, rowery elektryczne wówczas – cztery lata temu – wzbudzały u mnie skrajne emocje. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z ich wszystkich plusów i minusów. Dlatego podchodziłem do tematu z wielką ostrożnością.

Niebawem czeka nas przełom

Manuelem Marsilio (dyrektor generalny COBENI – międzynarodowej organizacji zrzeszającej branżę przemysłu rowerowego) przekonywał w 2019 roku, że w 2025 roku liczba sprzedanych rowerów elektrycznych osiągnie rocznie 5-6 mln sztuk. W samej Europie.

„Problem” w tym, że Marsilio się pomylił. Już w 2021 roku Europejczycy nabyli ponad 5 mln sztuk. Jeżeli ta tendencja się utrzyma, to w 2025 będziemy mieli klientów pewnie nad 10 mln elektryków rocznie. Albo i więcej.

Trudno wskazać jedną przyczynę. Sprawa jest wielowątkowa. Pandemia, świadomość ekologiczna, regularne uprawianie sportu przez coraz starsze osoby, wygoda, dostęp do najnowszych rozwiązań technologicznych – to wszystko powoduje, że już niebawem więcej niż połowa nowych rowerów, to będzie sprzęt z baterią.

Cena? Można kupić już za 3 tys. zł

Kolejną przyczyną jest cena. Jeszcze dwa, trzy lata temu koszt zakupu roweru elektrycznego potrafił zwalić z nóg. Teraz? W jednej z najpopularniejszych sieci sklepów sportowych w Polsce miejskiego elektryka możemy mieć już za niewiele ponad 3 tys. zł.

Dzięki temu na ten sprzęt stać większość z nas. Pandemia spowodowała, że nagle spora grupa Polaków odkryła plusy jeżdżenia na rowerze do pracy. Elektryk jest jeszcze wygodniejszy. Można przyjechać do pracy bez wielkiego zmęczenia, bez potu, bez potrzeby odświeżenia się, jak po mocnym treningu. To silnik elektryczny wykonuje za nas całą, „czarną” robotę.

Zasięg nawet tych najtańszych modeli to ok. 50 km na jednym ładowaniu. W zupełności wystarczy, aby dojechać do pracy i wrócić do domu. A przy okazji być eko.

Profanacja sportu! Już tak nie myślę

O ile zakup roweru elektrycznego, jako środka transportu (czy to do pracy, czy do sklepu, jak kobieta z Istebnej) – szybko zrozumiałem i zaakceptowałem, o tyle długo nie mogłem się przekonać do elektryków przeznaczonych dla sportowców-amatorów.

– Bo jaka to frajda jechać ze wspomaganiem, skoro człowiek trenuje po to, by właśnie się zmęczyć? – myślałem. – To profanacja sportu.

Błąd! Przekonałem się o tym podczas jednej z górskich eskapad. W Beskidzie Śląskim spotkałem grupę rowerzystów 40+. Kobiety i mężczyźni z dużym trudem podjeżdżali pod szczyt. Nachylenie? Pewnie z 30 proc. Do tego luźne kamienie, korzenie. Masakra. Bez wspomagania nie mieliby szans. Co najwyżej mogliby prowadzić rowery, idąc obok nich. A i tak byłoby to trudne.

Tutaj silnik elektryczny to „must have”. Ale nie tylko tutaj. Kolarstwo szosowe? A czemu nie? Czemu 60-latek ma rezygnować z długich, wielogodzinnych i stromych podjazdów w Alpach? Czemu ma rezygnować z wypadów po 150-200 km? Czemu ma do przesady obciążać swój organizm?

Janusz i Grażynka wiedzą, co to kolarstwo

Sprzedaż rowerów elektrycznych będzie rosła, z roku na rok. To pewne i nie ma, co walczyć z wiatrakami. Przyjąłem jedyną, słuszną taktykę. Elektryki trzeba zaakceptować, a może z czasem i pokochać. Bo rower ze wspomaganiem elektrycznym sprawdza się doskonale w pewnych warunkach.

I tak sobie myślę, że przyjdzie taki dzień, że sam zostaną posiadaczem takiego sprzętu. Bo przecież to rower jest dla człowieka, a nie odwrotnie. Nieprawdaż?

A Ty? Masz elektryka? Chcesz kupić elektryka? Czy jesteś absolutnym przeciwnikiem tego typu wspomagania?

Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj również

© Copyright 2019-2024 Rowerowa.pl. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.