Pandemia koronawirusa wywróciła rynek sprzedaży rowerów do góry nogami. Popyt...
Tekst przeczytasz w ok. 3 minuty.
Pandemia koronawirusa wywróciła rynek sprzedaży rowerów do góry nogami. Popyt poszybował w kosmos, podaż natomiast nie nadążyła za oczekiwaniami klientów. Dlatego do sklepów wróciły zapisy. Rodem z PRL-u.
„Dzień dobry, mam pytanie: czy macie może na stanie…” – z takim pytaniem sprzedawcy w sklepach rowerowych spotykają się codziennie. I to wiele razy. Mailowo, telefonicznie, osobiście. Klienci szukają nowych rowerów. Przecież sezon 2021 za pasem. Jeżeli jeszcze nie kupiłeś nowych dwóch kółek, a masz dość sprecyzowane wymagania, to musisz się naprawdę spieszyć. Z dnia na dzień dostępność rowerów spada. W zatrważającym tempie. I to wcale nie jest tekst sponsorowany. Sprawdziłem osobiście co w trawie piszczy. Nie jest wesoło.
A wszystko przez… epidemię koronawirusa. Tak, tak, to nie pomyłka. Pierwszy kryzys w branży rowerowej przyszedł latem 2020 roku. Ludzie na całym świecie – zmęczeni wielotygodniowym lockdownem – rzucili się do sklepów, aby kupić rower. Do transportu, do rekreacji, wreszcie do sportu. – Półki świeciły pustkami – mówili mi znajomi prowadzący albo pracujący w sklepach rowerowych.
Producenci rowerów zacierali ręce z radości i przygotowywali się na sezon 2021. Montażownie były gotowe na zwiększenie mocy produkcyjnej, ale… Okazało się, że monopolista na rynku części (firma Shimano) nie jest w stanie dostarczyć takiej liczby sprzętu, jakiego się oczekuje. No i powstał znów problem. Rowerów jest jak na lekarstwo. Drugi rok z rzędu.
Kilkanaście dni temu kupowałem sprzęt dla siebie. Wiedziałem jaki chce rower. W promieniu 50-100 km od miejsca zamieszkania znalazłem jedną sztukę w rozmiarze ramy, która mi odpowiada. Nie przesadzam. Pojechałem, kupiłem od ręki. Nawet do głowy nie przyszło mi negocjować ceny. W takiej sytuacji?
Wiem od Marka Bali, który prowadzi jeden z warszawskich sklepów rowerowych, że na niektóre modele są zapisy. Tak jak to było w PRL-u. Wtedy kolejki pojawiały się przed sklepami mięsnymi, teraz ludzie wpisują się na listę oczekujących w sklepach rowerowych. I lepiej nie będzie. Przynajmniej przez następnych kilka miesięcy. Do końca 2021 roku. Ale… Koronawirus zdążył już nas nauczyć pokory w przewidywaniu przyszłości. Nikt nie wie, co będzie za rok, dwa.
Skoro nie ma dostępnych wielu modeli rowerów i nie ma również części to pojawili się spekulanci. I znowu możemy sobie przypomnieć czasy PRL-u. Pamiętacie „koników” przed kantorami wymiany walut? Teraz „koniki” buszują w sieci i sprzedają towar po zawyżonych kosmicznie cenach. Mają utarg. Sprawdziłem organoleptycznie. Wystawiłem na jednej z platform sprzedażowych swój nowy rower z ceną o kilkadziesiąt procent wyższą niż w sklepie. Nie chcecie wiedzieć, ile odebrałem telefonów.
Na koniec trochę optymizmu. Po pierwsze, z tego, że wszyscy chcemy jeździć na rowerach trzeba się cieszyć. Będziemy spokojniejsi, zdrowsi, radośniejsi. Po drugie, to też nie jest tak, że w sklepach jest całkowicie pusto i kupno jakiegokolwiek roweru graniczy z cudem. Jeżeli jesteśmy otwarci na różne rozwiązania, jeżeli jesteśmy w stanie iść na kompromisy (również finansowe), to uda się jeszcze kupić sprzęt przed majem, kiedy to ulice, alejki i lasy wypełnią się rowerzystami. Czego Wam wszystkim życzę.
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty