– To były chore czasy – powiedział Cezary Zamana, jeden z najlepszych polskich kolarzy. – Wszyscy brali doping. Brałem i ja. To była samonakręcająca się spirala. Nie brałeś, nie miałeś szans nadążyć za peletonem. Odpadałeś.
Lance Armstrong, afera Festiny, lodówka doktora Eufemiano Fuentesa (na marginesie: do dzisiaj nie wiemy, kogo krew tam trzymał) – to tylko najbardziej znane afery, która spowodowały, że kolarstwo w oczach przeciętnego kibica wpadło do rynsztoka. Najwięksi z największych, herosi, ludzie, którzy mieli być przykładem dla młodych kolarzy okazali się zwykłymi oszustami. Wspomniany już Armstrong, Bjaerne Riis, Jan Ullrich, Floyd Landis, Alberto Contador – oni wszyscy zostali przyłapani na stosowaniu dopingu, albo po latach się do tego przyznali.
20-25 lat temu koks był tak wszechobecny, że kiedy kolarze opuszczali pokoje hotelowe, które zajmowali podczas wyścigów, sprzątaczki wynosiły worki pełne zużytych strzykawek i opakowań po środkach farmaceutycznych.
– Kolarstwo było na takim poziomie zaufania, jak kulturystyka – usłyszałem od Michała Rynkowskiego, obecnego dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA).
Kolarz był przyrównywany do napakowanego sterydami mięśniaka. Taki był odbiór społeczny.
A jak jest dzisiaj? Na pierwszy rzut oka widać, że lepiej. Owszem, pojawiają się doniesienia o łamanych przepisach dopingowych przez zawodników (choćby w tym roku Nairo Quintana), ale generalnie liczba udowodnionych przypadków stosowania niedozwolonych środków w peletonie jest o wiele niższa niż 20 lat temu.
Dowód? Proszę bardzo…
Wedle danych Ruchu na Rzecz Wiarygodnego Kolarstwa (MPCC) jeszcze w 2014 roku kolarstwo zajmowało wysokie, czwarte miejsce na liście „najbrudniejszych” dyscyplin. Tylko w lekkiej atletyce, baseballu i podnoszeniu ciężarów zanotowano więcej przypadków koksiarzy.
2021? Tutaj kolarstwo jest już na siódmym miejscu. Widać więc wyraźnie trend spadkowy. Mało tego. Po raz pierwszy w historii w tym roku nie odnotowano żadnego przypadku złamania przepisów dopingowych na poziomie World Touru. – Idziemy w bardzo dobrym kierunku – komentował ten raport prezydent UCI, David Lappartient.
W latach 90. XX wieku takich raportów nie tworzono. Gdyby one były, to pewnie kolarstwo byłoby na miejscu numer jeden. Na samym szczycie.
Z czego to wynika? – Walka z dopingiem to wiele czynników – powtarza z kolei szef Światowej Agencji Anrydopingowej (WADA) Witold Bańka. – To bardzo skomplikowana materia, która ma na celu stworzyć takie warunki, aby sportowiec-oszust, przecież tacy zawsze będą, czuł, że w każdym momencie może zostać złapany.
Wprowadzenie tzw. „paszportów biologicznych”, system ADAMS, dzięki któremu kontrolerzy wiedzą, gdzie przebywa obecnie konkretny zawodnik, ale także większa skuteczność samego systemu dopingowego. Oczywiście to zawsze WADA będzie krok za nowymi sposobami dopingu, ale ten dystans z roku na rok się zmniejsza.
Przekładając to na ludzki język: jeszcze dziesięć czy dwadzieścia lat temu sportowiec mógł się koksować praktycznie bez większych obaw, że ktoś mu to udowodni. Dzisiaj? To potężne ryzyko. A przecież wpadka dopingowa łączy się z rozwiązaniem kontraktu, stratą sponsorów, itp. Z dnia na dzień można zostać bez środków do życia. Nie mówiąc o utracie dobrego imienia. Na zawsze.
Przekonał się o tym bardzo dotkliwie Adrian Tekliński. Były mistrz świata w kolarstwie torowym został – praktycznie już na koniec swojej bogatej kariery – przyłapany na dopingu i zdyskwalifikowany na początku 2022 roku na cztery lata.
Oczywiście są kibice, którzy i tak powiedzą: „dalej się koksują tylko mają teraz lepsze środki. Które nie są wykrywalne przez kontrolerów”.
Takie wpisy odnajdziemy na różnych forach internetowych. Paradoksalnie, one zupełnie nie pomagają walce z dopingiem. Wręcz przeciwnie – promują drogę na skróty. Dlaczego?
Młody kolarz, który często czyta takie słowa w końcu zacznie się zastanawiać, czy to prawda i może tylko on nie „bierze”, a wszyscy dookoła oszukują. Zacznie się interesować tematem, drążyć, szukać i pytanie czy w końcu nie wpadnie na jakąś szajkę, która sprzedaje medykamenty dziwnego pochodzenia.
– Tutaj oczywiście jest bardzo ważna rola trenera, rodziców – przyznał Rynkowski. – My, jako POLADA, również prowadzimy wiele programów edukacyjnych, które docierają do młodych ludzi i pokazują im, że doping to najgorszy wybór. Najgorszy z możliwych.
Kolarstwo na poziomie zawodowym zostało więc bardzo mocno oczyszczone. Nic więc dziwnego, że Eurosport pokazuje największe wyścigi, za co płaci ogromne pieniądze, najlepsi na świecie nie mają większych problemów (mimo pandemii i wojny) ze sponsorami, zawodnicy mogą spokojnie zarobić na życie. Oczywiście to nie są pieniądze, jak w piłce nożnej, ale umówmy się – kolarze raczej do biednych nie należą.
Dyscyplina, tak się wydaje, kwitnie. Młoda gwardia zawodników (Tadej Pogacar, Remco Evenepoel, Mathieu van der Poel) z drzwiami weszła do światowej czołówki. Dzieje się. Wyścigi są bardzo ciekawe, a kibice zasiadają przed telewizorami i znów pasjonują się kolarstwem.
Doping zszedł niestety piętro niżej. Pojawił się wśród amatorów, tych startujących w zorganizowanych wyścigach. Cztery lata temu napisałem artykuł p.t. „Zadbany, bogaty 40-latek idzie w krzaki. Zaraz wstrzyknie sobie świństwo”. Porażający materiał, który zbierałem przez wiele miesięcy obnażył to, o czym w środowisku mówiło się od jakiegoś czasu – amatorzy koksują się na potęgę, by tylko udowodnić sobie i rywalom, że mimo powiedzmy 40 lat nadal mogą osiągać sukcesy.
Zachęcam do przeczytania tego artykułu:
Ku przestrodze!