Można śmiało założyć, że nie byłoby sukcesów Stanisława Królaka, Ryszarda Szurkowskiego, Stanisława Szozdy, Tadeusza Mytnika czy Leszka Piaseckiego, gdyby nie Wyścig Pokoju. To największa, kolarska impreza w historii Europy Środkowo-Wschodniej.
Historia Wyścigu Pokoju sięga 1945 roku, kiedy to 20 żołnierzy z 30. Pułku Artylerii Przeciwpancernej – z okazji zakończenia II wojny światowej – zorganizowało wyścig na dystansie 25 kilometrów. Trzy lata później doszło do pierwszej prawdziwej edycji, w której rywalizowali już sportowcy. Nie żołnierze.
Wyścig Pokoju (znany również w innych językach jako: Zavod Miru, Friedensfahrt czy Course de la Paix) błyskawicznie zyskał renomę największego wyścigu kolarskiego w tej części Europy. Majowe ściganie było impulsem dla wielu młodych zawodników do ciężkiego treningu. Któż nie chciał stanąć na podium jednego z etapów, wjechać na stadion wypełniony przez 100 tysięcy kibiców?
Stadiony… Jedną z cech charakterystycznych Wyścigu Pokoju były finisze właśnie na stadionach. W 1957 roku ostatni etap kończył się na Stadionie Dziesięciolecia. Na trybunach pojawiło się 105 (!) tysięcy kibiców, a kolejnych kilkadziesiąt nie miało szczęścia i ustawiło się przy trasie dojazdowej do obiektu. – Ludzie kochali takie finisze, bo najczęściej na nich była walka o zwycięstwo. Widać było jak przez kilkaset metrów walczymy szprycha w szprychę – przyznał Tadeusz Mytnik.
Setki tysięcy na stadionach, a miliony przed radioodbiornikami i przed kioskami w kolejkach po „Trybunę Ludu”, w której można było znaleźć wszystkie wyniki i przeczytać płomienną relację z trasy.
W peletonie jechali nie tylko najlepsi kolarze z krajów bloku komunistycznego (Polski, ZSRR, NRD czy Czechosłowacji). – Jechali również zawodnicy z Belgii, Holandii, Włoch czy Francji, których potem widzieliśmy np. podczas mistrzostw świata amatorów. Szacuję, że w Wyścigu Pokoju pojawiało się tak ok. 85-90 proc. najlepszych z najlepszych kolarzy-amatorów – przyznał w jednym z wywiadów Ryszard Szurkowski.
Sukcesy polskich zawodników (zwłaszcza Szurkowskiego, który aż 4 razy wygrał klasyfikację generalną) przyciągały do klubów – jak magnes – dzieci i młodzież. – Każdy chciał wsiąść na rower i marzyć o wielkich sukcesach – przyznał Leszek Piasecki, który wygrał ten wyścig w 1985 roku.
To było perpetuum mobile dla polskiego kolarstwa. Wyścig Pokoju rozgrzewał emocje, dawał Polakom chwile radości. Szkoda, że dzisiaj tej roli nie przejął Tour de Pologne. Ale też i czasy są inne. Kolarstwo nie jest już jedynym sposobem spędzania wolnego czasu przez dzieci i młodzież.
Po upadku komunizmu Wyścig Pokoju próbował przetrwać. Nie udało się, mimo że angażował się sam Szurkowski. W 2006 roku kolarze po raz ostatni rywalizowali (wyścig trwa nadal, ale jest już projektem typowo młodzieżowym – przyp;. red.). – W kalendarzu nie ma miejsca na wyścig dwu-, trzytygodniowy. Jest już Tour de France, Vuelta i Giro. Te zawody wypełniają szczelnie miejsce w kolarskim środowisku. A żeby Wyścig Pokoju miał sens, musiałby tyle trwać – zdradził Szurkowski.
Szkoda, bo zapewne większość z nas chciałaby jeszcze raz usłyszeć relację radiową rozpoczynającą się słowami: „Halo, halo , tu ekipa Wyścigu Pokoju”.
A młodzi adepci kolarstwa znów zaczęliby marzyć o podium w Warszawie, Pradze czy Berlinie.