Tekst przeczytasz w ok. 3 minuty.
Nie było – i obawiam się, że długo nie będzie – takiego trenera. Dzięki niemu Biało-Czerwoni zdominowali kolarski świata na wiele lat. Nawet już po tragicznej śmierci swojego szkoleniowca przywozili medale z igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata.
Na początek zadanie domowe. Wpiszcie sobie w przeglądarce Google hasło „twórca potęgi polskiego kolarstwa”. Co pojawi się na samej górze strony wyszukiwania?
„Henryk Łasak był najwybitniejszym trenerem w historii polskiego kolarstwa i twórcą jego potęgi w latach 60. i 70.”.
Trudno się dziwić. Przecież Henryk Łasak jest w historii kolarstwa tym, kim dla piłki nożnej był Kazimierz Górski czy dla boksu – Feliks Stamm. – Oni tworzyli taką świętą trójcę polskich trenerów – wspominał Janusz Kowalski, były mistrz świata w kolarstwie. – Odnosili fantastyczne sukcesy.
To dzięki niemu polskie kolarstwo 50 lat temu (w latach 70. XX wieku) weszło na poziom nieosiągalny nigdy wcześniej, ani nigdy później. Jako kolarz nie osiągnął zbyt wielu sukcesów (chociaż brał udział dwukrotnie w Wyścigu Pokoju), spełnił się natomiast jako szkoleniowiec. W 1965 roku objął stanowisko trenera kadry narodowej i na sukcesy nie trzeba było długo czekać. Ryszard Szurkowski wygrał dwukrotnie Wyścig Pokoju (1970 i 1971), zdobyliśmy też brąz podczas mistrzostwa świata (1971), a podczas igrzysk olimpijskich w Monachium (1972) wywalczyliśmy srebro w drużynie.
A to przecież dopiero początek złotych lat polskiego kolarstwa. Apogeum nadeszło w 1973 roku podczas mistrzostw świata w Barcelonie. Złoto wywalczył Szurkowski, srebro Stanisław Szozda, a kolejne złoto zdobyliśmy w jeździe drużynowej na czas (Tadeusz Mytnik, Lucjan Lis, Szozda, Szurkowski). Cały amatorski (zawodowcy startowali wówczas w osobnych wyścigach) patrzył na nas z zazdrością.
Patrzył z radością też Łasak. Ale już z perspektywy Niebios. Kilka miesięcy wcześniej zginął w wypadku samochodowym. 5 stycznia 1973 roku Łasak jechał Fiatem 125p z Warszawy do Zakopanego, na zgrupowanie reprezentacji. Było ślisko…
– Widziałem tylko światła przed nami, nie słyszałem już huku zderzenia naszego samochodu z autobusem. I później nastała cisza. Straciłem przytomność, odzyskałem ją siedząc w rowie – opowiadał po latach na łamach serwisu „Wielkopolskie Rowerowanie” Janusz Kowalski.
W samochodzie prowadzonym przez Łasaka podróżowali jeszcze: wspomniany Kowalski, Jerzy Żwirko i Krzysztof Stec. Pojazd wjechał pod autobus. Cała lewa strona była zmiażdżona. Łasak i Żwirko zmarli, Stec zakończył karierę sportową, a Kowalski w 1974 roku został mistrzem świata. Złoto zadedykował oczywiście Łasakowi.
Do tragedii doszło w Skomielnej Białej, na „zakręcie śmierci”. Samochód prowadzony przez Łasaka przejechał ponad 350 km z Warszawy. Zabrakło jakieś 50 km do celu. Selekcjoner miał zaledwie 41 lat. Cała kariera trenerska stała przed nim otworem…
– To był człowiek o potężnym autorytecie. Szkoda, że go nie było z nami przez kolejne lata. Gdyby żył Łasak, to by nas wszystkich pogodził (media informowały o ciągłych konfliktach w kadrze – przyp. red.). Nie byłoby żadnych zgrzytów i pewnie sukcesy byłyby jeszcze większe – przekonywał na łamach Onetu Kowalski.
A sukcesy i tak były potężne. Kolarze, którzy nadal trenowali systemem Łasaka, w latach 70. XX wieku zdobyli dla naszego kraju kilkanaście medali mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Dominowali również w Wyścigu Pokoju. To były złote lata polskiego kolarstwa.
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty