Nie wygrał. Odszedł zbyt wcześnie. Nie miał jeszcze 26 lat, zasłabł nagle w opolskiej hali „Okrąglak” podczas lekkiej rozgrzewki przed towarzyskim turniejem piłkarskim, zmarł kilkanaście minut później w karetce. Tym razem nie zdążył. Nie dojechał do szpitala na czas. Przegrał walkę z czasem, zupełnie inaczej niż podczas kariery sportowej. 5.02.1994 – ta data na stałe wpisała się do historii polskiego sportu. Smutnej historii.
– Do dzisiaj mam łzy w oczach, kiedy wspominam Achima. Przejechaliśmy wspólnie tyle kilometrów… – Cezary Zamana nadal, po tylu latach, nie ukrywa smutku.
Halupczok był fenomenem. Jako kolarz-amator jeździł zaledwie kilka lat. A w tym czasie zdążył osiągnąć wszystko, co mógł. Wywalczył srebrny medal podczas igrzysk olimpijskich w Seulu (jazda drużynowa na czas). Jechał w zespole z Zenonem Jaskułą, Markiem Leśniewskim i Andrzejem Sypytkowskim. Dokładnie w tym samym składzie rok później zdobył srebro podczas mistrzostw świata w Chambery. Na tych MŚ wywalczył również złoto w wyścigu ze startu wspólnego. Poza tym był mistrzem Polski, nie tylko na szosie, ale także w przełajach (w wieku juniora).
– Aż „strach” pomyśleć, co Achim mógł osiągnąć jako zawodowiec – mówi Czesław Lang.
Halupczok skorzystał z tego, że upadł PRL i mógł wyjechać na zachód, podpisać umowę i rozpocząć bez przeszkód karierę zawodową. Już w pierwszym sezonie (1990) trafił do polsko-włoskiej grupy zawodowej: Diana-Colnago-Animex i pojechał w Giro d’Italia. Był nawet wiceliderem, przewodził w klasyfikacji młodzieżowej, ale musiał się wycofać. Nie dojechał do końca, bo odezwało się kolano. Nie dał rady jechać.
Sezon 1990 to nie tylko imponująca forma w Giro, ale także 14. miejsce w Paryż-Roubaix (nadal najwyższe w historii polskiego kolarstwa, w 1999 roku ten wynik „wyrównał” Zbigniew Spruch), a także ósme miejsce w klasyfikacji końcowej Giro del Trentino (przed Johanem Bruyneelem, Gianni Faresinem czy Franco Chiocciolim, a za Claudio Chiapuccim, Piotrem Ugriumowem czy legendarnym Giannim Bugno).
Zagraniczni dziennikarze jednogłośnie orzekli, że w zawodowym peletonie pojawił nowy Eddy Merckx. Wróżyli mu długą karierę i setki wielkich sukcesów.
Jesienią 1990 roku – zaledwie kilka miesięcy od debiutu wśród zawodowców – nadszedł wyrok. Lekarze wykryli u niego poważne problemy z sercem. Okazało się, że kolarz ma arytmię. Pierwsze zalecenie: 4-miesięczna przerwa od treningów. Ta przerwa wydłużyła się do ponad roku, Halupczok stracił sezon.
Wrócił w 1992 roku, przejechał nawet Vueltę a Espana (64. miejsce w klasyfikacji generalnej, był bez formy), potem zajął wysokie, piąte miejsce w GP du Midi-Libre (wyprzedził m.in. Richarda Virenque’a, późniejszego triumfatora siedmiu etapów Tour de France). Wydawało się, że wszystko wraca do normy.
Niestety, jesienią 1992 roku usłyszał od lekarzy: „całkowity zakaz uprawiania sportu wyczynowego”. To nie wszystko. Zakazali mu w ogóle wysiłku i zalecili, aby o siebie dbał, bo jak nie, to śmierć szybko może go dopaść. Dopadła go niespełna dwa lata później.
Kibice pamiętają o Halupczoku, o pierwszym Polaku, który mógł wygrać największy wyścig świata – „Tour de France”. W rodzinnych Niwkach postawili mu pomnik, w Opolu natomiast jego imię nosi most dla pieszych i rowerzystów. Był nawet pomysł, aby został patronem opolskiego „Okrąglaka”, ale ostatecznie nazwa tej hali sportowej została wystawiona na sprzedaż.