Tekst przeczytasz w ok. 3 minuty.
Wielu z nas zimą chowa ukochane dwa kółka do piwnicy albo montuje na trenażerze. Dlaczego? Przecież biały puch nie jest żadną przeszkodą w czerpaniu frajdy z kręcenia korbą.
Zima 2020/21 przypomniała, że Polska jeszcze nie do końca znalazła się w klimacie śródziemnomorskim. Po kilku latach bez śniegu i mrozu, tym razem sypnęło. I to zdrowo. Dodatkowo zmroziło dość potężnie (w niektórych miejscach kraju słupek rtęci spadł nawet w granice -30 stopni). Można wyciągnąć sanki, narty (choć stoki z powodu epidemii koronawirusa były przez kilka tygodni zamknięte), łyżwy. A co z rowerem?
Wielu z nas nie wyobraża sobie jeździć na dwóch kółkach w taką pogodę. Bo niebezpiecznie, bo bezsensownie, bo można zniszczyć sprzęt. Bzdura. Norwegowie mają takie powiedzenie: „nie ma złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania”. Ta zasada sprawdza się również w przypadku kolarstwa.
Co trzeba więc zrobić, aby jazda na rowerze zimą była nie tylko bezpieczna, ale i przyjemna? Po kolei… Po pierwsze, musimy rzeczywiście dobrze się ubrać. Dobrze, to nie znaczy, że mamy założyć najcieplejsze ubrania, jakie tylko znaleźliśmy w szafie. Nie tędy droga.
Zabezpieczmy przede wszystkim głowę (czapka pod kaskiem to obowiązek), uszy, szyję, ale również dłonie i stopy (nie polecam jazdy w letnich butach i letnich skarpetkach bez ocieplacza). To właśnie te części ciała najłatwiej „przewiać” i wtedy choroba gotowa. Poza tym? Dobra bielizna termoaktywna, bluza, kurtka sportowa. To wystarczy, aby godzinkę czy dwie pokręcić przy ujemnej temperaturze, z uśmiechem na twarzy.
Skoro odpowiednio się ubraliśmy, to trzeba przygotować jeszcze rower, aby nie wyłożyć się na pierwszym, oblodzonym i zaśnieżonym zakręcie. Śnieg to nie jest problem, na nim trudno wpaść w poślizg, bardziej niebezpieczny jest lód. Pół biedy, jak go widać z daleka i można zareagować. Gorzej, jak jest ukryty pod śniegiem.
Wtedy pomogą nam dwie rzeczy: szersze opony, a jak nie chcemy zmieniać ich na te kilka tygodni, to przynajmniej spuśćmy z nich nieco powietrza. Mniejsze ciśnienie, to większa powierzchnia styku opony z nawierzchnią. Czyli mniejsze ryzyko upadku.
Kolejna sprawa. Nie traktujmy wyjazdu zimą na oblodzoną drogę przy temperaturze -10 stopni, jako pełnowartościowy trening, kiedy jesteśmy prawie zawodowcami i przygotowujemy się do wiosennych wyścigów. Zalecam raczej rekreacyjną jazdę po parkach, lasach lub mniej uczęszczanych drogach, bez patrzenia na tętno, prędkość czy moc. W przeciwnym wypadku zostańcie w domu i wypalajcie tłuszcz na trenażerze. Będzie efektywniej i bezpieczniej.
Nie zapomnijcie również o bezpieczeństwie, czyli oświetleniu, kasku, ciepłej herbacie w termosie i telefonie do kogoś, kto może nam pomóc jak zatracimy się w zimowym szaleństwie i będzie trzeba nas wyciągnąć z głębokiej zaspy.
Bo rower zimą to piękna sprawa. Daje wiele frajdy, a i na zdrowie wpływa pozytywnie. Choć – jak wszystko – trzeba robić z głową. Głową odpowiednio zabezpieczoną przed mrozem. No i cieszmy się zimą. Bo za kilka tygodni będziemy narzekać na… upały!
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty