Cała Polska Rowerowa.pl - portal kolarski i rowerowy

Człowiek ze Skały dokonał cudu – znów jeździ

Człowiek ze Skały dokonał cudu – znów jeździ

Rok po potwornym wypadku, miesiącach rehabilitacji, kolarz Karol Domagalski znów wystartował w wyścigu! Na torze w podwarszawskim Modlinie odbyły się dwa kryteria, o Puchar Marszałka Województwa Mazowieckiego. W stawce nie zabrakło kolarzy teamu Mazowsze Serce Polski, w którym jeździ Domagalski. Zawodnik rodem ze Skały zajął w nich 26. i 30. miejsce.

Tekst przeczytasz w ok. 7 minut.

Udostępnij artykuł

Rok po potwornym wypadku, miesiącach rehabilitacji, kolarz Karol Domagalski znów wystartował w wyścigu! Na torze w podwarszawskim Modlinie odbyły się dwa kryteria, o Puchar Marszałka Województwa Mazowieckiego. W stawce nie zabrakło kolarzy teamu Mazowsze Serce Polski, w którym jeździ Domagalski. Zawodnik rodem ze Skały zajął w nich 26. i 30. miejsce.

Warto cofnąć się o rok, do 15 czerwca 2019 roku. Wtedy to na trasie drugiego etapu Małopolskiego Wyścigu Górskiego zdarzyła się tragedia.

– Pamiętam, jak mijaliśmy znak 5 km do mety w Nowym Targu. Jak to mówimy w żargonie kolarskim „szedł już wtedy mocny gaz” – wspomina Karol. – Jechaliśmy z prędkością 60 km na godzinę, w grupie było piętnastu zawodników. Wiał boczny wiatr od prawej strony. W pewnym momencie wyprzedził mnie jeden kolarz, nie wiem kto to był, wbił się przede mnie, zahaczyłem jego koło, byłem blisko pobocza i wpadłem na betonowy przepust nad rowem. Nie mogłem nic zrobić. Nie straciłem przytomności, trochę się nacierpiałem, leżąc w rowie. Miałem połamane żebra, dostałem odmy płucnej, bo jedno płuco się zapadło, oddech miałem bardzo płytki. Od razu pomógł mi ratownik medyczny z karetki. Blisko był szpital i udaliśmy się do niego.

To był początek trudnych dni, jakie nastąpiły później. Stan zawodnika był krytyczny. Kolarz zapadł w śpiączkę farmakologiczną, która trwała trzy tygodnie. Po dwóch próbowano go wybudzić, ale próba spełzła na niczym, bo wtedy pękła mu śledziona. Następnie przetransportowano go do szpitala w Krakowie – do Centrum Urazowego Medycyny Ratunkowej i Katastrof w Szpitalu Uniwersyteckim. Jeszcze minął tydzień, zanim go skutecznie wybudzono.

Obrażenia wewnętrzne, to oprócz pękniętej śledziony, uszkodzona poważnie w kilku miejscach wątroba oraz nerka. Każdy organ został jednak uratowany, obyło się bez wycięcia. Były sugestie lekarzy, by usunąć uszkodzone organy, ale decyzja jednego z nich była stanowcza, choć wiązała się z ryzykiem i zaniechano usunięcia. Domagalski miał ponadto złamany łokieć w prawej ręce, złamaną lewą, prawą stopą nie mógł całkowicie ruszać, bo został uszkodzony nerw strzałkowy.

Czekały go ciężkie miesiące dojścia do sprawności, do tego, by w ogóle wstać z łóżka. Czy także do powrotu na rower? Po sześciu tygodniach pobytu w szpitalu został wypisany. – Perspektywy były takie, że od razu po wypisaniu mnie ze szpitala lekarze powiedzieli, że nie widzą przeciwwskazań, bym znów mógł jeździć na rowerze – wspomina Karol.

To utwierdzało go w przekonaniu, że się uda. I udało się!

– Trenuję teraz normalnie – zacząłem lekkie treningi w styczniu – mówi Domagalski. – Teraz są one takie, jak przed wypadkiem, ale początkowo potrzebowałem więcej odpoczynku. Jazda na rowerze była dość krótka, do godziny. Od trzech miesięcy wszystko jest już jak dawniej.

Po wyjściu ze szpitala odbył sporo konsultacji z lekarzami. Narządy wewnętrzne pracowały dobrze, nikt jednak nie wydał diagnozy, czy dojście do pełnej sprawności potrwa rok, dwa czy dłużej. Wszystko zależy od organizmu. Jak się okazało ten sportowca jest bardzo silny.

– To, że się udało potwierdza tylko, że cuda się zdarzają! – mówi Karol. – Szczerze mówiąc myślałem, że dłużej to wszystko potrwa. Zwłaszcza po tym, jak czułem się po pierwszym treningu stacjonarnym, w listopadzie, gdy usiadłem na trenażer w domu.

Czy była chwila niepewności? Tak, właśnie wtedy. Ale nie ze względów zdrowotnych, a ogólnie z powodu sytuacji w jakiej się znalazłem. Sezon się skończył, ja leżałem w łóżku, nie wiedziałem, co będzie dalej. Właśnie wygasł mój kontrakt z grupą Hurom.

Po miesiącu okazało się, że Dariusz Banaszek, który właśnie tworzył nową grupę – pomoże, bo zaproponował kolarzowi umowę.

Domagalski znów siadł na rower stacjonarny i mozolnie budował formę. W ekspresowym tempie dochodził do siebie, widział bowiem dobre perspektywy. Kto mu najbardziej pomógł w dojściu do pełniej sprawności?

– Na pewno współpraca z trenerem personalnym Arkiem Kogutem dała mi najwięcej – opowiada Karol. – Wyznaczył mi plan działania. Zaczynaliśmy od ćwiczeń ogólnorozwojowych. Cofnąłem się w ten sposób do czasów juniorskich. Mój trener z Krakusa bbc Czaja Swoszowice Zbigniew Klęk powtarzał mi zawsze, że trzeba pamiętać o tym, by usprawnić wszystkie mięśnie. Początkowo robiłem wszystko w domu, na tyle, na ile mogłem wykonać zadania. Z czasem dochodziłem do coraz większych obciążeń, mogłem iść na siłownię. Arek czuwał nade mną każdego dnia. Podkreślał, jak ważna jest w tej sytuacji cierpliwość, by nie przesadzić z obciążeniami. Drugim z ludzi, którzy najbardziej mi pomogli jest fizjoterapeuta Tomasz Boroń ze Skały. To dzięki niemu stanąłem na nogi. Jesteśmy w stałym kontakcie. Teraz już nie musimy się widywać, ale na początku były to zajęcia dwa razy w tygodniu, potem codzienne.

Domagalski w tej chwili nie ma większych ograniczeń. Ale musi uważać, by nie dźwigać wielkich ciężarów, np. takich około 100 kg.

Od ciężarów jednak całkowicie nie ucieknie.

– Syn waży już 12 kg – śmieje się Karol. – Jakie są inne zalecenia? Przede wszystkim dieta, ale to dla mnie nic nowego. Trzeba się zdrowo odżywiać, musi być też większa częstotliwość przyjmowania białka, by odbudować mięśnie. Teraz już z tym jednak trochę wyhamowuję.

Nie hamuje natomiast z treningami. Po okresie, w którym przebywał w rodzinnym domu w Skale, wrócił do Szczawnicy, gdzie mieszka z żoną Martyną i synkiem Mateuszem. Pokonuje znane sobie trasy treningowe na przykład wokół Jeziora Czorsztyńskiego czy na Przehybę.

Okres pandemii koronawirusa zatrzymał cały świat, także ten sportowy. Ale jest kategoria zawodników, którzy skorzystali na tym, że kalendarz imprez mocno się zmienił. Należy do niej Domagalski.

– Bałem się, że będę musiał być gotowy na pierwsze wyścigi planowane na kwiecień – mówi. – Choć Dariusz Banaszek powiedział mi, że zacznę ściganie dopiero wtedy, jak będę na to gotowy. Z tyłu głowy miałem jednak tę świadomość, że sezon jest już za pasem. Gdy wszystko się zatrzymało, trochę mnie to uspokoiło.

Domagalski nie zna jeszcze dokładnych planów startowych na opóźniony sezon. Wiadomo tylko, że zacznie go od wyścigu Sibiu Tour w Rumunii na początku lipca.

Domagalski to jeden z trzech kolarzy z Małopolski, którzy jeżdżą teraz na chwałę zespołu z Mazowsza. Oprócz niego w Małopolsce mieszkają jeszcze Marek Rutkiewicz i Emanuel Piaskowy.

– Jestem bardzo wdzięczny panu Banaszkowi, który wykonał ładny gest, zatrudniając mnie w swojej ekipie – mówi Domagalski. – Na pewno byłem zaskoczony tą propozycją.

Domagalskiego czeka wraz zespołem zgrupowanie w Zieleńcu, które zacznie się pod koniec czerwca. Po nim będzie znał konkretny kalendarz swoich startów. Jak reaguje na start w Małopolskim Wyścigu Górskim, który jest przewidziany na wrzesień, a którego ubiegłoroczna decyzja okazała się dla niego tak feralna?

– Trzeba go w końcu wygrać! – mówi bez ogródek. – Rozpamiętywanie mojego wypadku nie ma sensu. Choć tego feralnego dnia nie da się wymazać z pamięci, bo wraca podczas choćby rozmów, więc go z pewnością nie zapomnę, ale emocje już opadły.

Domagalski nie jeździ teraz z asekuracją, z jakąś blokadą w głowie.

– Nie da się nie jeździć na sto procent – mówi. – Myślałem, że będzie coś z tyłu głowy „siedzieć”, ale staram się nie myśleć o tym, tylko jechać, na ile organizm pozwoli.

Jacek Żukowski Gazeta Krakowska, Dziennik Polski

Czytaj również

© Copyright 2019-2024 Rowerowa.pl. Wszelkie Prawa Zastrzeżone.