Dwa miesiące temu (4.03.2021) zmarł jeden z najbardziej walecznych zawodników...
Tekst przeczytasz w ok. 4 minuty.
Dwa miesiące temu (4.03.2021) zmarł jeden z najbardziej walecznych zawodników w historii polskiego kolarstwa – Zygmunt Hanusik. W Tychach wkrótce powstanie rondo jego imienia. Brawo!
– Miałem pięć razy wstrząs mózgu, obojczyki oba złamane, pozrywane ścięgna Achillesa. Ale może lepiej o tym głośno nie godać, bo młodzi nie będą chcieli garnąć się do kolarstwa – mówił Zygmunt Hanusik w jednym z wywiadów opublikowanych w katowickiej „Gazecie Wyborczej”.
Hanusik to ikona polskiego kolarstwa. Ślązak. Urodził się i zmarł w Tychach. Był mistrzem Polski, cztery razy jechał w Wyścigu Pokoju (dwukrotnie wygrał klasyfikację drużynową), startował w mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich, na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku był dobrym duchem Biało-Czerwonych. Kibice go pokochali, mimo że jego gwiazda nie świeciła tak jasno, jak kilka lat później Ryszarda Szurkowskiego czy Stanisława Szozdy. Kochali go, bo Hanusik walczył zawsze do końca. Nie odpuszczał.
Tak, jak w 1972 roku. Ukończył drugi etap Wyścigu Pokoju, a chwilę potem trafił do szpitala. W końcówce przewrócił się przed nim jeden z Francuzów, Hanusik upadł, za nim kolejny zawodnik. Polak otrzymał mocny „cios” pedałem w głowę, polała się krew. Na dodatek uderzył barkiem w bruk. Na wpół przytomny podniósł się z ziemi, wsiadł na rower i zakosami dojechał do mety. Ukończył etap. – Nie pamiętam w ogóle tej sytuacji, byłem zamroczony – wspominał kolarz.
Natychmiast zajęli się nim lekarze, trafił błyskawicznie do szpitala. Nie był w stanie dalej kontynuować wyścigu. Medycy dziwili się, jak on był w stanie po takim upadku w ogóle wsiąść z powrotem na rower i ukończyć etap.
O mały włos, a nie zostałby kolarzem, a… piłkarzem. Trenował w Czułowiance, zapowiadał się na niezłego zawodnika. Wpadł w oko trenerom silniejszych klubów. Kiedy chodził do zawodówki kupił od sąsiada wyścigowego Diamanta. – Za 1/4 ceny, bo rower miał wypadek i był rozbity – wspominał.
Kupił rower, aby dojeżdżać na treningi piłkarskie. Pewnego dnia dołączył do grupki jadących kolarzy Górnika Lędziny. Podjeżdżali właśnie pod górkę murckowską (każdy kolarz ze Śląska zna ten teren) i… Okazało się, że Hanusik wyprzedził wszystkich trenujących, był pierwszy na górze. Trener Górnika (który jechał w samochodzie) podjechał do niego i zaprosił do sekcji. No i zaczęło się.
Hanusik słynął z brody (jako jedyny polski kolarz zawsze miał charakterystyczny zarost). Przyjaźnił się również z Ryszardem Szurkowskim. Często rozprowadzał go na ostatnich metrach. Tej znajomości nie zniszczył nawet fakt, że w 1970 roku Hanusik prowadził po dwóch pierwszych etapach Wyścigu Pokoju, miał wielką ochotę na triumf w klasyfikacji generalnej i… – Po jednej z odpraw prezes Polskiego Związku Kolarskiego, Włodzimierz Gołębiewski, powiedział mi: „Hanys, ty nie myśl, że wygrasz Wyścig Pokoju”. Szurkowski ma wygrać, tak było umówione przed wyścigiem – wspominał po latach kolarz w Tyskiej Galerii Sportu.
Wygrał rzeczywiście Szurkowski, Hanusik był trzeci. W tym samym roku Szurkowski oddał kolarzowi z Tychów rower. Podczas mistrzostw Polski przekazał Hanusikowi swój rezerwowy sprzęt, na którym ten wywalczył złoty medal. Ten gest zauważyło nawet UNESCO i przyznało Szurkowskiemu nagrodę Fair Play.
– Jak bywałem na Śląsku u Zygi, to jedno było niezmienne, niedzielny obiad: kluski, rolada i modro kapusta – wspominał Szurkowski. – Te smaki nieodłącznie kojarzyły mi się z tym pięknym regionem Polski.
Hanusik kochał kolarstwo do końca życia. Jeden ze swoich starych rowerów przerobił na trenażer, który trzymał w kuchni i często na niego siadał, kiedy pogoda nie pozwała na bezpieczną przejażdżkę po okolicach. W telefonie jako dzwonek miał ustawiony hymn Wyścigu Pokoju.
Wkrótce jedno z rond w jego rodzinnym Wartogłowcu (dzielnica Tychów) otrzyma jego imię. Już dwa dni po śmierci kolarza z taką inicjatywą wystąpiła grupa radnych. „Uważamy, iż jest to osoba wybitna, która zasługuje na takie upamiętnienie” – napisali m.in. we wniosku. I trudno z tymi słowami się nie zgodzić.
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty