Ponad 75 procent jeżdżących rowerami w Warszawie nie chroni swojej...
Tekst przeczytasz w ok. 3 minuty.
Ponad 75 procent jeżdżących rowerami w Warszawie nie chroni swojej głowy. W innych regionach Polski jest podobnie. To są porażające dane. Ludzie, opamiętajcie się.
Trzy razy czytałem najnowszy raport z pomiarów rowerowych, które zostały przeprowadzone w Warszawie. Trzy razy, bo nie mogłem uwierzyć. Nie mogłem uwierzyć, że trzech na czterech rowerzystów poruszających się po stolicy nie zakłada kasku. W innych miastach jest bardzo podobnie. Oszczędność (niby 200 zł piechotą nie chodzi), wygoda (zniszczę sobie fryzurę, a jadę przecież do pracy)? Nie. Tutaj nasuwa się jedno słowo – głupota.
Ktoś powie: po co zakładać kask, przecież nie ma takiego obowiązku. Drugi rzuci: większość ludzi z tego raportu to rowerzyści, którzy jadą z domu do pracy i odwrotnie, oni nie trenują, nie rozwijają wielkich prędkości. Jeszcze inny doda: w dużych miastach są drogi rowerowe, na nich nie można się zderzyć z autem…
Opowiem wam historię. Historię, którą przeżyłem osobiście. Kilka lat temu wybrałem się na spokojną przejażdżkę po lesie. Zapomniałem kasku. Zorientowałem się dopiero w połowie drogi. Machnąłem ręką, powiedziałem sobie: co może mi się stać na utwardzonej, szerokiej drodze w lesie. Byłem sam, nigdzie się nie spieszyłem, to nie był trening. Ot, pojechałem pokręcić, by serducho się nieco przefiltrowało.
Wracając do domu miałem do pokonania dosłownie 200 metrów po osiedlowym parkingu. Takim z progami zwalniającymi, takim po którym samochody nie jeżdżą 60 km/h, a bardziej 10-20 km/h. Takim, który wcale nie jest zatłoczony. Jechałem sobie więc spokojnie i już myślałem, co będę robił w domu po powrocie. Nagle zauważyłem, że jedno z aut zaparkowanych prostopadle do ulicy zaczyna wyjeżdżać ze swojego miejsca. Kierowca nie zadbał o to, by sprawdzić czy nie nadjeżdżam, czy właśnie nie wjadę w jego prawy bok. Po prostu wrzucił wsteczny. A że byłem dosłownie dwa metry od niego…
Przypominam, nie miałem kasku. I od razu uspokoję was: nie będzie teraz opisu pełnego krwi, rozbitej głowy, przejazdu karetką i wielotygodniowej rehabilitacji. Nie będzie, bo udało się odbić w lewo, o centymetry ominąłem samochód i z tętnem pewnie na poziomie 220 zatrzymałem się kilka metrów dalej. Analizując, co się właśnie stało. Kierowca po prostu odjechał.
Ok, nie było prędkości. Ja miałem pewnie z 15 km/h „na liczniku”, auto cofało. Jednak nie chcę sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdybym jednak wbił się rowerem w tylne drzwi samochodu, uderzył głową w karoserię, albo przekoziołkował nad dachem i upadając po drugiej stronie uderzył głową w asfalt.
A to miała być przecież spokojna przejażdżka po lesie…
Rowerzysto. Nie bądź proszę mądry dopiero po szkodzie.
Załóż kask, koniecznie. Nawet jak jedziesz po bułki do sklepu oddalonego 300 metrów od domu. Nigdy nie wiesz, czy samochód nie zepchnie cię do rowu, czy na drodze rowerowej nie pojawi się nagle małe dziecko czy nie spadnie ci na głowę gałąź z drzewa.
Kask to jak pasy w samochodzie. To najskuteczniejszy, a na rowerze praktycznie jedyny, sposób na uniknięcie poważnych konsekwencji wypadku. Korzystajmy. Koniecznie!
Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty